Rozpoczynam pisanie bez zbędnych złudzeń oraz niezbędnych celów. Historia powstania tego skromnego bloga ukształtowała się następująco: Wstałem dzisiaj rano, relatywnie wcześnie, bo o 16. Następnie postanowiłem wreszcie zacząć pisać.
Nie wiem po
co to robię, nie zastanawiam się nad tym. Dla mnie ten ekshibicjonizm myśli nie
służy szukaniu poklasku, nie łączy się z poszukiwaniem akceptacji,
prawdopodobnie chodzi mi o samo pisanie. Brak wymaganej świadomości świadczy być
może o mojej głupocie, być może o odwadze. Prawdopodobnie o tym pierwszym, ponieważ
właśnie rozwodzę się nad niczym brnąc w jeszcze większą pustkę. Beznadziejnie
parafrazując znane powiedzenie, zawrę na łamach tego bloga co mi ślina na
klawiaturę przyniesie.
Wiem tylko
tyle że będę nadużywał znaków interpunkcyjnych, zwłaszcza przecinka.
Tak już
mam, niestety.
To mój
pierwszy wpis a pierwszy raz bywa krótki lub niesatysfakcjonująco długi.
Traumatyczny
pierwszy raz może spieprzyć życie, zostawiając piętno którego pozbycie się może
być naprawdę trudne. Pierwszy raz może zdeterminować całe nasze życie. Bardzo
możliwe że na zawsze pozostanie Ci uraz do wąsatych mężczyzn jeśli twój
pierwszy raz odbędzie się z wujkiem obdarzonym słowiańskim wąsem, choć równie
dobrze gdzieś w głębi umysłu zawsze kiełkował będzie pociąg do dziewczyn
będących kalką obiektu twojego premierowego wystrzału.
Mój pierwszy
raz odbył się kiedy zobaczyłem ją siedzącą na parapecie, z bosymi nogami
zwieszonymi nad krawędzią ulicy. Siedziała z maszyną do pisania na kolanach, a
ja jadłem hinduskie żarcie w restauracji znajdującej się po drugiej stronie
drogi. Akcja działa się w Amsterdamie, gdzie jak większość turystów pojechałem
zwiedzać kolejne stany swojej świadomości, przechadzając się spalony po
groteskowej dzielnicy czerwonych latarni.
Siedziałem
więc, jadłem paskudną Tikke Masale i patrzyłem jak ona beztrosko macha nogami nad
przepaścią. Stukot klawiszy przebijał się ponad szmer rowerów, i zgiełk późnego
popołudnia. Stukanie brzmiało jak tupot kobiecych obcasów.
Mogła
używać laptopa, ona jednak zdecydowała się pisać na maszynie. Archaicznym
przyrządzie, który jednak nie pozostawiał złudzeń co do istoty jej działania.
Gdyby uderzała palcami w plastikową klawiaturę komputera ludzie mogliby
pomyśleć że pracuje w Excelu, albo używa PowerPoint’a, lub robi jakieś inne nieinteresujące
gówno.
Z maszyną
do pisania na kolanach, oraz wykrzywioną w uniesieniu miną nie pozostawiała
miejsca na wątpliwości. Tworzyła, nie ważne co, ważne że na jej całkiem ładnej
twarzy gościł uśmiech. Szczery i prawdziwy.
To był
pierwszy raz pomyślałem że chciałbym pisać, być na jej miejscu i w ten gorący
letni dzień zapomnieć o wszystkim. W tak ekshibicjonistyczny, pachnący
wolnością sposób rżnąć sobie od tak w klawiaturę.
Nie
przejmować się co ludzie myślą, rozchylić płaszcz, pokazać jaja i mieć z tego
przyjemność.
Kłamać. Naginać
rzeczywistość, bo prawda bywa nudna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz