sobota, 19 stycznia 2013

Pierwszy raz. Raz bywa bolesny, raz piękny.


Rozpoczynam pisanie bez zbędnych złudzeń oraz niezbędnych celów. Historia powstania tego skromnego bloga ukształtowała się następująco: Wstałem dzisiaj rano, relatywnie wcześnie, bo o 16. Następnie postanowiłem wreszcie zacząć pisać.
Nie wiem po co to robię, nie zastanawiam się nad tym. Dla mnie ten ekshibicjonizm myśli nie służy szukaniu poklasku, nie łączy się z poszukiwaniem akceptacji, prawdopodobnie chodzi mi o samo pisanie. Brak wymaganej świadomości świadczy być może o mojej głupocie, być może o odwadze. Prawdopodobnie o tym pierwszym, ponieważ właśnie rozwodzę się nad niczym brnąc w jeszcze większą pustkę. Beznadziejnie parafrazując znane powiedzenie, zawrę na łamach tego bloga co mi ślina na klawiaturę przyniesie.
Wiem tylko tyle że będę nadużywał znaków interpunkcyjnych, zwłaszcza przecinka.
Tak już mam, niestety.
To mój pierwszy wpis a pierwszy raz bywa krótki lub niesatysfakcjonująco długi.
Traumatyczny pierwszy raz może spieprzyć życie, zostawiając piętno którego pozbycie się może być naprawdę trudne. Pierwszy raz może zdeterminować całe nasze życie. Bardzo możliwe że na zawsze pozostanie Ci uraz do wąsatych mężczyzn jeśli twój pierwszy raz odbędzie się z wujkiem obdarzonym słowiańskim wąsem, choć równie dobrze gdzieś w głębi umysłu zawsze kiełkował będzie pociąg do dziewczyn będących kalką obiektu twojego premierowego wystrzału.
Mój pierwszy raz odbył się kiedy zobaczyłem ją siedzącą na parapecie, z bosymi nogami zwieszonymi nad krawędzią ulicy. Siedziała z maszyną do pisania na kolanach, a ja jadłem hinduskie żarcie w restauracji znajdującej się po drugiej stronie drogi. Akcja działa się w Amsterdamie, gdzie jak większość turystów pojechałem zwiedzać kolejne stany swojej świadomości, przechadzając się spalony po groteskowej dzielnicy czerwonych latarni.
Siedziałem więc, jadłem paskudną Tikke Masale i patrzyłem jak ona beztrosko macha nogami nad przepaścią. Stukot klawiszy przebijał się ponad szmer rowerów, i zgiełk późnego popołudnia. Stukanie brzmiało jak tupot kobiecych obcasów.
Mogła używać laptopa, ona jednak zdecydowała się pisać na maszynie. Archaicznym przyrządzie, który jednak nie pozostawiał złudzeń co do istoty jej działania. Gdyby uderzała palcami w plastikową klawiaturę komputera ludzie mogliby pomyśleć że pracuje w Excelu, albo używa PowerPoint’a, lub robi jakieś inne nieinteresujące gówno.  
Z maszyną do pisania na kolanach, oraz wykrzywioną w uniesieniu miną nie pozostawiała miejsca na wątpliwości. Tworzyła, nie ważne co, ważne że na jej całkiem ładnej twarzy gościł uśmiech. Szczery i prawdziwy.
To był pierwszy raz pomyślałem że chciałbym pisać, być na jej miejscu i w ten gorący letni dzień zapomnieć o wszystkim. W tak ekshibicjonistyczny, pachnący wolnością sposób rżnąć sobie od tak w klawiaturę.
Nie przejmować się co ludzie myślą, rozchylić płaszcz, pokazać jaja i mieć z tego przyjemność.
Kłamać. Naginać rzeczywistość, bo prawda bywa nudna. 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz