niedziela, 27 stycznia 2013

Negocjowalna cnota.



„Książka, którą napisałem żeby mieć na dziwki i narkotyki.”

Jak on mógł to powiedzieć ? Że prostytutki. Że narkotyki. Ohydne. Obrzydliwe. Ludzi w swe objęcia wzięła groza i ciepło ich przytuliła. 

Raczkowski trafił z tą książką w idealny moment który prawdopodobnie dobrze napędzi jej sprzedaż. Najpierw wytrysnęła seks afera dotycząca modelek sprzedających się milionerom, a kilka dni później dyskutowano o chłopaku który podobno powiesił się przez marihuanę. Zbulwersowani publicyści wypowiadający się na temat „Książki, którą napisałem żeby mieć na narkotyki i dziwki.” mieli pełne pole do popisu, mogli dowolnie wpisać ją w kontekst wydarzeń i zlać autora po pupie. 

Prawda jest taka że kontrowersyjny w tym wywiadzie jest tylko tytuł. Ci którzy myśleli o jakiś ciekawych anegdotach, albo o materiale dającym podstawy do potępienia autora będą zawiedzeni.
„Książki, którą napisałem żeby mieć na narkotyki i dziwki.” swoim szczerym tytułem wrzyna się w moralność opinii publicznej, łechcze nabrzmiałą hipokryzję. Nazwa książki to tylko marketingowy chwyt który ma zacisnąć się na portfel zaskoczonego czytelnika. Nic więcej, inaczej ciężko byłoby sprzedać ten wywiad o niczym. Wywołana burza w szklance sprawi że zarobek rysownika będzie przyzwoity, i będzie mógł spokojnie przeznaczyć go na ulubione używki.
Prostytucja i narkotyki.

Powiem wam co na ich temat ma do powiedzenia Raczkowski. Dzięki temu nie będziecie musieli kupować tej książki, a co za tym idzie wspierać handlu kobietami czy też przestępczego świata dilerów. Bo według dużej części publicystów właśnie te dwa zjawiska stoją za pasjami rysownika.
Dziwki.

Cóż, Raczkowski jest entuzjastą konsumentem. Woli zaprosić do domu, bo burdeli się brzydzi. Nie lubi innych klientów. Zresztą nic dziwnego, bo sama świadomość tego co ta dziewczyny robiła pięć minut wcześniej musi być dość niepokojąca, a dowody oraz produkty uboczne jej pracy są raczej odstręczające. Woli bardziej prywatnie, intymnie, w ciepłej domowej atmosferze. Twierdzi że do burdeli chodzą mężczyźni którym nie staje, mają kompleksy albo przytłacza ich życie. 

Cóż, stawia go to w dość kłopotliwym towarzystwie.
Spojrzał w lustro i nie zobaczył w nim żadnego z wcześniej wymienionych typów klienta-konsumenta. Rysownik twierdzi że on jest inny. Raczkowski nie uprzedmiotawia kobiet, dla niego prostytutki są po prostu pracowitymi i zaradnymi dziewczynami. Zanim skorzysta z tego za co zapłacił wypytuje dziewczyny czy na pewno nikt jej ich przymusza i czy są szczęśliwe. Mówi że czasem zamiast uprawiać seks po prostu z nimi rozmawia. 

Nie rozumiem tego oburzenia i sensacji jakie wywołało wyznanie Raczkowskiego. Prostytucja jest tak stara jak nasza cywilizacja, istnieje od czasów życia mieszkańców groty Lazaret i będzie istniała dłużej niż korporacyjne wieżowce. Każdy z nas daje dupy na swój własny sposób, otrzymuje za to satysfakcjonującą zapłatę. Bo jak pokazała ostatnia afera, tylko waluta w jakiej się zarabia odróżnia kurwę od modelki, a sam pieniądz czyni dziwkę. Terry Prachett pisał że cnota to wartość negocjowalna. 

W stanie czystym prostytucja jest zjawiskiem niegroźnym, krzywdzi co najwyżej dziwkę i klienta.

Stan czysty jest bardzo podobny do stosunków Raczkowski kontra Dziwki. Pusty racjonalizm i kalkulacja.
Idzie do burdelu, albo raczej burdel przychodzi do niego. Daje poczucie bliskości i kontrolę nad sytuacją. Sytuacja jest pewna, bez zbędnych sensacji i komplikacji. Nie musi nikogo wyganiać, tłumaczyć, kłamać, krzywdzić i oszukiwać samego siebie. Płacisz wymagasz. Dziewczyna chce po prostu zarobić, zbiera na warzywniak pod Kijowem. Ona jest gotowa się oddać, ona jest gotowy jej zapłacić. Czysta sytuacja.

Nie jest to pochwała prostytucji. W przypadku Raczkowskiego to raczej wybór mężczyzny pozbawionego złudzeń. Wybór wydatku finansowego zamiast możliwych strat emocjonalnych do jakich może doprowadzić próba zrealizowania swoich potrzeb z poznaną na jedną noc kobietą. Raczkowski choć może nie chce doprowadzić do tego samego rezultatu tradycyjną metodą, w oparach konwenansów i na zasadach gry nazywanej flirtem. Mówi że dziwki dają mu dopływ tych samych substancji które zapewniają narkotyki.

Narkotyki.

 

Nie jest narkomanem jak sugeruje tytuł. Koks, trawka, LSD. Twierdzi że zdarzało mu się brać, a pali regularnie. Niezbyt szokujące wyznanie. Nurkował po LSD, i cytuje słowa znanego amerykańskiego komika o tym że jeśli ktoś chce brać i ma zamiar latać przez okna, niech lepiej wystartuje z ziemi. Nie jest to specjalnie inspirujące résumé. 

 

Bo ma rację bagatelizując narkotyki. To nie one zabijają ludzi. Twierdzenie że marihuana zabiła tego licealistę Stanisława z Warszawy to nic więcej jak populizm. Nie potrafię zrozumieć jego matki, nie mogła nie mieć świadomości co takie wyznanie rozpęta. Media czekają na takie smakowite kąski, o tyle smakowitsze od casusu Raczkowskiego, dziwkarza i narkomana że w przypadku tego licealisty na końcu historii oprócz narkotyków mamy jeszcze śmierć. Wprost, Newsweek walcząc o czytelników podchwyciły temat i przemieliły go na cuchnącą papkę. Nasz smak jest coraz bardziej stępiony, a wzrok reaguje tylko na jaskrawe kolory. Żywimy się tymi tematami, i jakże łatwo nas zmanipulować. 

 

Spójrzcie na mnie. Właśnie wydałem czterdzieści złotych na książkę która przypomina karton, taki jaki mają ci żebrzący na szczerość, napis typu „Zbieram na piwo.” itp. Ta książka jest zupełnie jak wyznanie, „Panie prezesie, nie będę oszukiwał, zbieram na browar. Dorzucisz się pan ?”




1 komentarz: