Dzisiejsza
porcja słów będzie dotyczyła jednej z moich teorii, teorii dotyczącej związków
i wyborów determinujących matrymonialne posunięcia. Teoria ta opowiada o ciągu
błędów i pomyłek które prowadzą do poznania osoby idealnej.
Wyszedłem z
założenie że nie można pozwolić by błędy gniły sobie od tak, pozostawione same
sobie, bo później twój życiorys wygląda jak skwer przy dowolnym polskim
blokowisku, cały upstrzony nieposprzątanym psim gównem. Toksyczną, zasraną
kloaką pomyłek. Zwłaszcza pomyłek które dotyczą spraw serca, i wcale nie chodzi
mi tutaj o cholesterol.
Stworzyłem
dla siebie system. Zawsze miałem jakiś w zanadrzu. Kilka systemów oceny
dziewczyn, autystyczny system podróżowania w miejskiej komunikacji, klasyczny
system korzystania z pisuarów, a przede wszystkim różne systemy dotyczące
relacji międzyludzkich wynikające z socjalizacyjnej nieporadności i kurewskiego
kretynizmu w relacjach interpersonalnych.
Metoda
którą pragnę wam przedstawić albo okazała się samoistnie skuteczna, albo sam
dopasowałem ją na siłę i sprawiłem że się sprawdziła, sam dociąłem ją do moich
matrymonialnych losów.
W każdym
razie zaprezentuję ją, a nóż, a co. Może ktoś ma tak jak ja, może pomoże komuś
zrozumieć dlaczego oraz czemu.
Kluczem do stworzenia mojej marnej teorii jest Georg
Wilhelm Friedrich Hegel, może ktoś z
was o nim słyszał, jeśli tak to wiecie że ta wiedza jest prawie całkowicie
nieprzydatna.
Niemiec zaprojektował
na swój sposób dialektykę, tłumacząc nią bieg historii. W uproszczeniu można ją
sprowadzić do trzech słów: teza, antyteza, synteza. Twierdzi on że zaistniały
historyczny fakt (teza) zawsze znajduje swoje przeciwieństwo (antytezę), a
starcie tych dwóch faktów tworzy ostatecznie ich połączenie (syntezę). Hegel
tłumaczył tym wszelkie rewolucje, oraz nieustanną dynamikę zmian świata.
Filozofia Hegla
wpasowuje się w mój trójkowy układ świata. Trzech „odpukań” żeby nie zapeszyć,
trzech dni od momentu poznania do pierwszego telefonu, kłopotów które chodzą
trójkami, oraz związków których data ważności mijała po przekroczeniu trzeciego
miesiąca.
Wziąłem tą wydumaną
teorię i nadmuchałem ją jeszcze bardziej. Dialektyka posłużyła mi do
wytłumaczenia sobie dlaczego po większej ilości nieudanych podbojów udało mi się
znaleźć dziewczynę idealną.
Tym razem mówię to bez
żartu i próżności.
Poniższe przykłady
podam w znacznym uproszczeniu, a moja godność szepcze mi do ucha żebym
wspomniał że miałem więcej niż trzy dziewczyny, te podane poniżej to raczej
proste archetypiczne symbole.
Pozwólcie więc że
przedstawię wam tezę. Teza nie jest może piękna, jest za to interesująca. Jako
że nie wypada pokazywać mi jej zdjęć, a nie chcę specjalnie się rozwodzić nad
jej aparycją, powiem tylko że w dziesięciostopniowej skali plasuje się gdzieś
na poziomie szóstki, z dość dużym, zbliżającym ją do siódemki, hakiem.
Gdyby była tylko pustym
ciałem nie byłaby specjalnie interesująca, wystarczyło jednak zaglądnąć przez
dowolną szparę, lukę do jej wnętrza by przekonać się o płonącym w niej żarze. Żar
ten parzył i był trudny do opanowania. Była zdrowo popieprzona. Piła za dużo, i
zatruta kończyła w okolicznościach które w baśniach nazywano „Śpiącą królewną”.
Zresztą w takich
okolicznościach ją poznałem. Z księciem który chciał dokończyć wieczór w miłych
okolicznościach, nie kłopocząc się przy tym wybudzaniem wybranki. Ocaliłem ją
przed nim, a mój dobry uczynek przerodził się w trzymiesięczny cierń w dupie,
który wtedy nazywałem związkiem.
Gdzie wtedy było prawo
że dobre uczynki wracają do ciebie ?
Był to czas
pełen niepewności co do jutra, wzajemnego siłowania się na różne definicji
fundamentalnych uczuć oraz walki o to kto będzie bardziej złośliwie dziecinny.
Mimo
wszystko prawdą jest powiedzenie że tylko dobre wspomnienia zostają, bo po mimo
tego całego gówna, uśmiecham się wspominając tamten czas. Choć w tym wypadku
prawdopodobnie śmieję się sam z siebie.
Antyteza,
antyteza. Zaprzeczenie pierwszej, negacja tezy. Jest nieco odsunięta w czasie
od swojej dialektycznej poprzedniczki, i składa się z kilku dziewczyn które w
tamtym czasie poznałem. Antyteza to po prostu dobra dziewczyna, ciepła.
Nieprzeintelektualizowana, spokojna, uważająca że własny światopogląd niekoniecznie
trzeba siłą narzucać innym. Wyrozumiała, a przede wszystkim zrozumiała i
przewidywalna.
Miód i
słodycz.
Synteza. To
nieprawdopodobne że ją odnalazłem ją tak szybko. Ta dziewczyna jest jak dziecko
Lucyfera i Marii Panny. Wiem że niektórzy nazwą to miłością, ale ja uważam to
pojęcie za zdewaluowane i zdecydowanie nadużywane. Dla mnie to nie jest przypadek,
jakaś nieprawdopodobna koniunkcja zdarzeń.
To przewidywalna
kolej rzecz, a jedynym problemem jest czas.
Czas
mijający na poszukiwaniach i czas stracony na żerowaniu w uczuciowym śmietniku.
Ja nie
tracę czasu z syntezą, nie ma u nas takiego pojęcia. Nie ma się rozpisywać nad
szczęściem, bo szczęście tak jak i prawda bywa nudne.
Jest możliwe
że pierwsza dziewczyna, chłopak jakiego poznacie okaże się być syntezą, bo nie
musi ona być związana konkretnie z zakończonymi związkami oraz minionymi
miłościami. Na tezę i antytezę mogą składać się wszelkie doświadczenia,
dowolność kształtuje życie.
Patrząc po
swoich znajomych, jest także kilku którzy również odnaleźli swoje idealne połączenia,
problem jest one często z syntezy przeradzają się w nową tezę, odbiegającą od
swojego pierwotnego stanu i w dialektycznym kursie oddalają się coraz bardziej,
stając się innymi osobami.
Niestety bywa i tak że coś co na początku wydawało się wzajemnym
dopełnieniem wymyka się z formy i kompletnie przestaje do siebie pasować.
Taka już
bywa dialektyka losu.
Nieprzewidywalna
ewolucja.
Choć mam
nadzieję że dla mnie to już koniec zmian.